poniedziałek, 1 stycznia 2018

Pałac Lenno we Wleniu

post z 20 stycznia 2011

  Większość naszych zabytków ulega niszczeniu. Przeciw nim działa czas i ludzie. Niestety okazuje się, że czas jest jednak dużo łaskawszy. Natrafiłem niedawno na stary artykuł w „Polityce” opisujący perypetie jakie przechodził (mam nadzieję, że to już czas przeszły) chcący zakupić i wyremontować nasz zabytek obcokrajowiec. Wydaje mnie się, że podejście w owym czasie lokalnych władz do tego tematu to chyba sprawa dla prokuratora. I mam także taką nadzieję, że tacy ludzie nie sprawują dalej władzy w gminie. Zamiast pomagać rzucają kłody pod nogi zasłaniając się patriotyzmem. Czysta kpina. A może byłego burmistrza obciążyć kosztami naprawy zawalonej ściany zamku (skoro nie chciał go sprzedać) i zmusić do naprawienia szkody? Zastanawiam się tylko gdzie byli pozostali radni i czy wszyscy mieli do tej sprawy taki sam stosunek. Jeżeli tak to smutna przyszłość przed taką gminą.

 Poniżej artykuł z 2007 roku.
Od początku wiedziałem, że ryzykuję – mówi Luk Vanhauwaert, Flamand, lat 58, samouk – wynalazca (opatentował m.in. mikrosteper dla grafików), od sześciu lat we wsi Łupki właściciel barokowego kompleksu pałacowego Lenno. – Czułem, że nie traktowano mnie poważnie, nie miałem na ręku złotego Roleksa.
 Za niepoważnie duże pieniądze pałac-ruinę oferowała Poczta Polska. Flamand zapłacił zadatek, okrągłą sumę, ale po pewnym czasie zauważył, że przedawnia mu się umowa przedwstępna. Dziewięć miesięcy czekał na pozwolenie z MSWiA. Kiedy chciał odnowić dokument, usłyszał: dyrektora Poczty nie ma, jest w Częstochowie na pielgrzymce. Vanhauwaert znalazł dyrektora, przed ołtarzem wyprosił podpis z pieczątką. Po raz pierwszy usłyszał, że jest kłopotliwy. Następnym razem, że jest „łyżką dziegciu w beczce miodu” powiedział mu Bogusław Szeffs, były burmistrz gminy Wleń, w której znajduje się pałac Lenno. Szeffs później tłumaczył, że lubi cudzoziemców, mimo że są dziwni. Osiedlają się na wsi i nie chcą latarni przed domem, wolą ciemność pod rozgwieżdżonym niebem. Nie życzą sobie, już chyba na złość, drogi z asfaltu, wolą polną. Cwaniaki z Londynu i Amsterdamu lecą samolotem do Berlina, stamtąd prują gładką jak stół bilardowy autostradą. Ale tu ma być bezdroże, cisza i skansen. Eksburmistrz przewiduje, że tereny wokół pałacu Flamanda niedługo otoczy szczelna siatka: – To człowiek agresywny, nawet nie Belg, tylko nacjonalista Flamand, na dodatek z obsesją własności prywatnej.

Prywatne milion euro Flamand zainwestował już w remont pałacu, zatrudnia polskich sąsiadów, dzierżawi 55 ha, chce eksportować ekologiczne siano do Belgii i zbiera ekologiczną paprykę. Ku zdziwieniu miejscowych bezrobotnych, którzy nie zbierają nawet niczyich jabłek, bo im się nie opłaca, Flamand sprzedaje czereśnie po 1 zł za kilo i cieszy się jak dziecko. Latem w pałacu gościł studentów z Unii, jesienią były dni otwarte z okazji Europejskich Dni Dziedzictwa. Ludzie we wsi gadają: miły facet, szkoda, że tak mało europejski. Zawsze pieszo, we flaneli w kratę i bez krawata, nawet na sesjach rady gminy, gdzie wykrzykuje upierdliwe pretensje łamaną polszczyzną.

Flamand jeszcze nie wszystko rozumie, nie pojął na przykład w porę, co znaczy propozycja burmistrza spotkania w cztery oczy, na gruncie neutralnym, w pizzerii. Potem nie dostał zgody na zakup i restaurację ruin średniowiecznej warowni Bolków Piastowskich, mimo że te niedawno w połowie runęły mu na ekoogród.

Eksburmistrz: – To nasz wleński Wawel, ja sobie nie wyobrażam sytuacji, w której Polak, aby obcować z dziedzictwem, będzie prosił o klucze Flamanda. Kiedy Vanhauwaert zaproponował remont lokalnego rurociągu z własnych środków, usłyszał, że to własność publiczna, że istnieją granice obcej prywatyzacji.

– Kiedy burmistrz i pracownicy zakładów komunalnych przyszli odciąć moja rura, ja nagle patrzę, o Jezu! Te ludzie ze wsi chwytają się za ręce i robią mur – wspomina Flamand. – Ciepło miałem na sercu, kiedy oni tacy mali, a nie dali odciąć moja rura. Już bez świadków burmistrz odciął wodę.

Teraz dowozi się ją do Łupek beczkowozem, a Flamand raz na tydzień wsiada na traktor, jedzie do wytwórni win napełnić wodą swoje beczki, każda po 150 litrów. Burmistrzowi Luk obiecał, że nie wyjedzie z Łupek, chce tutaj długo żyć i umrzeć.

– To konflikt personalny, nie widzę szansy kompromisu – mówi Wojciech Kapałczyński, szef wojewódzkiego zakładu konserwacji zabytków. – Mam nadzieję, że Luk wytrzyma, świetnie mi się z nim pracuje przy restauracji pałacu Lenno.

 Pałac

Dawne zabudowania gospodarcze



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz