poniedziałek, 11 grudnia 2017

Zamek w Wiśniczu

 post z 3 października 2010

Pierwszy raz na zamku w Wiśniczu byłem w 1971 roku. Już wtedy od pewnego czasu trwał tam remont i budowla nie była udostępniona do zwiedzania. Nam udało się wejść dzięki profesorowi z Kanady, który został wpuszczony po pokazaniu swojego paszportu a ponieważ jemu towarzyszyliśmy więc i nas spotkał zaszczyt wejścia do środka. Do oglądania nie było zbyt wiele. Puste, remontowane sale, stojące rusztowania, leżące narzędzia pełno pustych i pełnych worków z cementem, piasek itp. To ówczesny widok zamku. Oprowadzająca nas osoba pokazała nam salę „akustyczną” oczywiście pustą lecz było w niej słychać każdy szept. W okresie prosperity zamku umieszczony był w niej konfesjonał i tam wszyscy się spowiadali.
Natomiast w drugim końcu sali, za zasłoną siedział właściciel i wraz z księdzem wysłuchiwał grzechów swojej służby a także i rodziny. Bez żadnych „pluskiew” i innych szpiegowskich urządzeń tylko odpowiednio dobrany kształt sklepienia pozwalał na uzyskanie takich efektów. Pokazał nam także wieżę, na której według opowieści miała jeździć na ośle królowa Bona. Osioł poruszał się po szerokim gzymsie lecz nie było tam żadnych zabezpieczeń. Inną ciekawą rzeczą, która utkwiła mi w pamięci to wielkie stajnie. Były one wykute w skale a mieściło się w nich 200 koni. Pod stajnią był wykuty jeszcze loch, do którego wpuszczano na linie skazańców. Można sobie wyobrazić jaka to była męka dla przebywającego w nim człowieka. Zero światła dziennego, innego pewnie też, brak świeżego powietrza i dochodzący ze stajni smród. I jeszcze jedna ciekawostka. Na dziedzińcu wewnętrznym znajdowało się wejście do tunelu przykryte kilkom pokrywami a na nich leżały ciężkie kamienie. Okazało się, że jest tam połączenie ze znajdującym się na sąsiednim wzgórzu więzieniem i były przypadki ucieczki właśnie przez ten tunel.
Po raz drugi zamek odwiedziłem kilka lat temu. Trochę się zmieniło. W salach pokazywane są prace uczniów z miejscowej szkoły plastycznej i dzięki temu nie są one puste. Ozdobny strop jaki pamiętam z lat 70-tych do tej pory nie został wykończony. Brak jakichkolwiek przedmiotów pochodzących z zamku. Przewodniczka zwracała uwagę na ozdobne portale drzwiowe bo tylko to pozostało do pokazania. Oczywiście opowieść o wieży i królowej Bonie i dwa piętra mamy już za sobą. Przy wejściu w starej kordegardzie mieści się biuro i muzeum z przedmiotami głównie kuchennymi. Tam gdzie były stajnie znajduje się zamknięty hotel. Biegnące wzdłuż muru kazamaty również chyba przeznaczone były na hotel gdyż widać w nich niedokończoną sieć centralnego ogrzewania. Na dziedzińcu, przykryte byle jak leżą średniowieczne armaty, które wcześniej znajdowały się na Wawelu. Stan w jakim obecnie znajduje się zamek jest wynikiem braku prawowitego właściciela. Ostatni jego właściciele, Lubomirscy chcą go odzyskać, państwo chce aby zwrócili za remont i konserwacje i ani jedni ani drudzy nie mają chęci ustąpić. Ale dla mnie najdziwniejsze jest to, że pomimo braku prawnych regulacji własności, za wstęp na zamek pobierane są pieniądze. I to bynajmniej nie małe. Mało tego, w 2006 roku musiałem jeszcze zapłacić dodatkowo za fotografowanie pustych komnat i ścian. A pieniądze zbiera Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu. Pokrywane są z nich podobno bieżące wydatki na pensje, sprzątanie itp. Wydaje mnie się, że gdyby to Lubomirscy brali opłaty to zaraz mieliby pełno nieprzyjemności. A w obecnym stanie do zamku mają takie samo prawo. Ale jak wiadomo są równi i równiejsi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz